Bogowie wiedzą: śmierć jest nieszczęściem.
Inaczej chętnie umieraliby sami.
— Safona
Sakura nie przepadała za
zakładem karnym — głównie ze względu na persony, jakie tutaj
trzymano — ani za salami przesłuchań. Od lat ich nie
konserwowano, czemu dowodziła rdza osadzona na blaszanych elementach
tu i ówdzie, a także wilgoć zjadająca ściany. Dziewczyna
wyraźnie wyczuwała nieprzyjemny zapach; natychmiast skojarzyła go
ze starą studnią. Przez chwilę zastanowiła się nawet, czy
rozstawieni po kątach wartownicy zdołali do niego przywyknąć. Nie
zadręczała się tym jednak zbyt długo, gdyż jej uwagę przykuwała
dziewczyna siedząca naprzeciwko, od której oddzielał ją jedynie
jasny stolik.
Asuka Hattori, wyrachowana
członkini organizacji zwaną Dozu, w bezruchu obserwowała swoją
ofiarę. Niewzruszonym, a zarazem do bólu przenikliwym spojrzeniem,
kryminalistka całkiem nieświadomie miażdżyła lichą pewność
młodej Haruno. Nie dała jednak poznać po sobie, że odwaga znikała
z jej serca z każdą sekundą. Zamiast tego w milczeniu lustrowała
kruczoczarne włosy, gdzieniegdzie dopieszczone czerwienią.
Zakrywały drobne ramiona i niepokaźne piersi; na myśl przywodziły
piekło. Natomiast ciemne, diabelskie oczy kazały Sakurze myśleć,
że Asuka mogłaby być córką samej bogini Shi.
To nawet by się zgadzało,
pomyślała kunoichi. Jedna zabija, druga zabiera duszę do
swojego mrocznego królestwa.
Czuła
się przy niej taka mała. Bezbronna. Właściwie to zapomniała
nawet, co chciała powiedzieć. Wzrok zbrodniarki pochłaniał ją
bez końca. Tłamsił i poniewierał. Im dłużej Sakura siedziała w
milczeniu, niespokojnie wodząc po twarzy rozmówczyni,
tym lepiej Asuka rozumiała, zarazem
radując się i niemal tonąc w narastającej satysfakcji.
Buzię
zabójczyni szybko pokrył sardoniczny uśmiech. Uśmiech psychopaty,
który dodatkowo zdeptał Sakurę. Mijały tak kolejne minuty, a
Hattori coraz bardziej utożsamiała się z Panią Śmierci, prawie
doprowadziwszy młodą Haruno do płaczu. Ginęła w tym
nieprzyjaznym, surowym pomieszczeniu, zamknięta niczym w klatce, z
kobietą o dłoniach zbroczonych krwią, teraz tak po prostu się do
niej uśmiechającą, wcześniej nakładając
na nią wyrok śmierci.
Do
której miało dojść za niespełna
dwie godziny.
Wtedy
usłyszała podły chichot i naraz oprzytomniała. Myliła się.
Odwaga nie znikała, a ustępowała innemu —
zupełnie innemu — uczuciu.
Drżała i łzy cisnęły się do jej oczu, lecz nie z braku
pewności. To nadmiar emocji, gromadzonych aż od momentu
przebudzenia, szukał ujścia.
Nienawiść
burzyła myśli Sakury, otulała i chłonęła umysł. Wiedziała: w
jej sercu nie było już strachu. Natychmiast
odzyskała mowę, więc kiedy ponownie wbiła wzrok w tęczówki
Asuki, hardo i nieugięcie, warknęła:
— Ty
suko. — Wstała z niewygodnego, drewnianego krzesła, nie mogąc
dłużej wysiedzieć w miejscu. —
Mam nadzieję, że przegnijesz tym miejscem do cna zanim zetną ci
głowę.
— A
ja żałuję, że nie dopracowaliśmy tej trucizny — powiedziała
Asuka. — Przynajmniej umierałabyś w cierpieniach i nie miałabyś
siły kłapać tą jadaczką.
Haruno patrzyła na nią z
góry, niemal wgniatając w ziemię i zabijając spojrzeniem. W
żadnym wypadku słowa kryminalistki nie przygasiły zapału
dziewczyny. Wręcz przeciwnie — zachęciły do dalszej wymiany
zdań.
— Jak odkręcić działanie
tego gówna? Jaki jest skład?
Cisza to jedyne, co przez
pierwsze kilkanaście sekund napotkała Sakura. Lustrowała ładną
twarz Asuki, czekając na odpowiedź i modląc się do Unmei o
szybkie rozwiązanie sprawy.
— Nie odkręcisz. Nie da
się. Składu nie podam.
— Pieprzenie. Na pewno się
da, innej możliwości nie ma. Podaj skład.
Od razu usłyszała odmowę.
Niemniej nie zamierzała się poddać, choć w głębi czuła, że
jej marne nadzieje były co najmniej naiwne i najpewniej wyjdzie stąd
z niczym.
— Kiedy ty mi to właściwie
zrobiłaś? — Naprawdę nie wiedziała. Odkąd powiadomiono Haruno
o losie, jaki ją spotkał, nie mogła przypomnieć sobie momentu, w
których ową substancję wprowadzono do jej organizmu. Nie znalazła
żadnych zranień czy innych śladów, choć w sumie nie oglądała
swojego ciała zbyt dokładnie.
— Senbon.
Nosimy tylko broń pokrytą Roku.
Tak nazwaliśmy truciznę.
Każde
senbon stanowiło wyrok. Rzuciłam kilkoma w waszą stronę, jedno z
nich drasnęło cię w bok, czego nawet nie zauważyłaś.
Sakura natychmiast rozpięła
bluzę i podwinęła beżową koszulkę, jaką miała pod spodem. Z
uwagą przyjrzała się jasnej skórze, aż wypatrzyła delikatną
rysę zaraz pod żebrami. Przeklęła siarczyście. Chwila nieuwagi
zmieniła w s z y s t k o.
Poprawiła
bluzkę, zapięła suwak. Opuściła ręce
wzdłuż ciała, ponownie
usiadła na krześle i
bezwiednie zacisnęła palce
na kolanach.
— Musi być na to jakieś
lekarstwo.
— Cholera jasna — syknęła
członkini Dozu. — Nie ma! Zrozum. Zresztą Roku nie było nawet
dopracowane, jak już mówiłam. Plan był taki, aby potencjalna
ofiara przez te sześć godzin zwijała się z bólu i dopiero
umarła. Póki co stworzyliśmy tylko coś, co jedynie zabija i nie
ma na to sposobu.
— Dotąd odnotowano siedem
przypadków nieśmiertelnych — zauważyła Haruno. — Co mogło
sprawić, że przeżyli?
— Nie wiem — odparła
szczerze. — Sami byliśmy zdziwieni, gdy trafiła się pierwsza
osoba uodporniona na Roku. Prowadziliśmy badania, ale nie wykryliśmy
nic, co mogłoby dać odpowiedź.
Kunoichi skinęła głową.
Wzrok z uporem wbijała w podłogę, rozważając przeróżne
możliwości.
— Co
powiesz na układ? Podasz skład, otrzymasz wolność. Nikt nie
posądzi cię o dokonanie tylu przestępstw. Po prostu cię wypuszczą
i będziesz mogła uciec. — Strażnicy obstawieni w kątach pokoju
obruszyli się; zszokowały ich słowa Sakury. Asuka
również przyglądała się jej badawczym spojrzeniem. Przemyśliwszy
propozycję w zaledwie parę sekund, odparła:
— Nie masz takiej mocy, żeby
uniewinnić mnie po tym, czego się dopuściłam. Nie jestem
kretynką.
— Mylisz się. Hokage
wyraził na to zgodę.
— Możliwe
ocalenie jednego życia za narażenie na
zagładę kolejnych?
Pieprzenie — stwierdziła. — Mówię: nie. Poza tym, Różowa.
Nie zostało ci wiele czasu, prawda? Obudziłaś się parę minut
temu? A
może godzin? Radzę ci spożytkować czas, którego masz przecież
bardzo mało, na inne sprawy.
Nie znajdziesz sposobu, nie łudź się. Tylko marnujesz to, co ci
zostało.
Haruno
przemilczała wypowiedź dziewczyny, bowiem doskonale zdawała sobie
z tego sprawę.
Kontrolnie zerknęła na zegarek —
zostało osiemnaście minut do piętnastej. Naraz
zagryzła policzki i przysięgłaby na wszystkich bogów: poczuła
oddech Śmierci na karku. We własnej osobie. Nie myślała nawet,
żeby się odwracać.
— Powiedz
mi ostatnią rzecz. Dlaczego? Po co wam to było?
— Robiliśmy
to dla przyjemności —
odpowiedziała bez zastanowienia. — Żeby poczuć, jak to jest
decydować o czymś takim jak ludzkie życie. Żeby napawać się tą
bezradnością. Wiesz, jakie to niesamowite uczucie, gdy patrzę
teraz na ciebie i wiem, jak bardzo motasz się wewnątrz siebie i
błagasz w duchu o litość? To naprawdę przezabawne! —
Śmiech Asuki rozległ się po sali.
Haruno
jednym ruchem odrzuciła stolik, oddzielający od siebie obie
kobiety, gdzieś w bok. W następnej sekundzie stała nachylona nad
morderczynią, kurczowo trzymając za kołnierz jej brudno-wrzosowej
bluzki. Wartownicy
nawet nie zdążyli zareagować, lecz nie trwało to długo. Po
pomieszczeniu szybko rozległ się odgłos wysuwanych z kabur mieczy.
— Hej,
ty! Nie zapominaj, gdzie jesteś — warknął jeden z nich, wysoki,
muskularny szatyn. Szare oczy
obrzucały ją ostrzegawczym, surowym spojrzeniem. — W tej chwili
masz zostawić więźnia i opuścić to miejsce, bo inaczej pogadamy.
Chyba nie chcesz kłopotów.
Dziewczyna
wyśmiała mężczyznę w myślach, jednocześnie sycąc
się wyraźnie widocznym zaskoczeniem w diabolicznych tęczówkach
Hattori. Ciężkie kajdany oplatały jej nadgarstki, skazując na
bezbronność wobec górującej
kunoichi. Ta
natomiast z narastającą satysfakcją przyglądała się niepewności
na twarzy osoby, która zadecydowała o jej życiu; osoby, której
całą sobą nienawidziła.
— Powtórzę
jeszcze raz: zostaw więźnia i opuść to miejsce. W innym razie
będziemy musieli cię aresztować —
mówił, natomiast jego głos umykał gdzieś
w tle obu kobietom.
Skurwysynów
nie brakowało. W istocie nie brakowało, ponieważ historia zawsze
uwielbiała udowadniać, że myślących
o
zabawie
w bogów, było na pęczki. Dlatego kiedy Sakura puściła
kołnierz Asuki,
powiedziała tylko:
— Skurwysyny.
—
Później
splunęła jej prosto w twarz i
wyszła.
Kiedy
znalazła się na zewnątrz, nasunęła — właściwie już
przemoczony — kaptur na głowę. Kroczyła Konohą pogrążoną w
nieustającym deszczu. Przez chwilę żałowała, że nie zabrała
parasolki, ale ostatecznie nie miało to już żadnego znaczenia.
Szła przed siebie, pozornie bez konkretnego celu, ale zagłębiając
się w zakamarki uczuć i wspomnień szybko go odnalazła. Pod bramą
cmentarza.
Nie
spieszyła się, świadoma goniącego ją czasu. Ani myślała, żeby
gnać
na złamanie karku przez miejsce spoczynku dusz; miejsca,
w którym należyty był szacunek, zaś spokój i nostalgia odgrywały
ważne role.
Wprawdzie miała jeszcze priorytetową
rzecz do dokończenia,
a
minuty wciąż leciały, ale
musiała jeszcze
zebrać
w sobie dozę odwagi i siły. Otoczenie
owiane melancholią uznała za odpowiednie.
Koniec końców,
prawdopodobnie miała wrócić tu w naprawdę niedalekiej
przyszłości.
Zatrzymała się pod Statuą
Woli Ognia. Czerwień, po której spływały grube krople, odznaczała
się na tle szarej płyty, wychodząc na pierwszy plan. Rzeźba
symbolizująca palący żywioł przypominała o najważniejszych
wartościach, iskrzących w sercach shinobi z Konohy.
Miłość. Wiara. Ojczyzna.
Odkąd
pamiętała, gdy wyobrażała
sobie swój
koniec,
widziała dwa obrazy. Pierwsza
perspektywa niosła za sobą poświęcenie w obronie przyjaciół na
polu bitwy. Najbardziej chwalebne odejście z tego świata,
wyrażające o człowieku więcej niż całe jego życie. Druga opcja
należała do tych zwyczajnych,
zarazem najprzyjemniejszych; śmierć w starczym wieku, w otoczeniu
dzieci i wnucząt. Tak po prostu. Nie sądziła, że będzie to
wyglądać zgoła inaczej, że przez nieuwagę i truciznę pożegna
się z życiem.
Niespodziewanie
targnął nią szloch. Żałowała.
Wyrzucała sobie nieostrożność. Myślała, że już zdążyła
oswoić się z sytuacją, lecz im dalej w las, tym ciężej to
znosiła, choć zawzięcie
przed tym uciekała. Rozejrzała się wokół, sunąc wzrokiem po
zadbanych grobach całego mnóstwa ludzi. Niesłabnący deszcz wnikał
w ziemię, w której mieszał się z wylanymi tutaj przez te
wszystkie lata łzami.
Ostatnim
razem odwiedziła cmentarz niedługo po zakończeniu IV Wielkiej
Wojny Shinobi. Doskonale pamiętała, z jaką stratą zmagali się
jej uczestnicy. Wraz z przyjaciółmi wiele tygodni spędzili na
wspieraniu Ino i Shikamaru oraz opłakiwaniu Nejiego Hyūgi,
a także wielu innych.
Przygryzła wargę.
Sasuke-kun,
pomyślała. Nie potrafiła wyobrazić sobie ciężaru, jaki nosił w
sercu.
Pewnej
nocy zwierzył jej się ze wszystkich myśli, kłębiących się w
jego głowie
po utraceniu rodziny, ale wiedziała, że to za mało, żeby
prawdziwie poczuć to samo i w pełni zrozumieć.
Naraz uświadomiła sobie, co
powiedziała Tsunade. Zanim wyszła ze szpitala, zapytała jej
jeszcze, czy Sasuke wciąż przebywał w wiosce.
Nie
wiem
— odpowiedziała.
Piąta
nie wyraziła ani grama zaskoczenia obecnością Uchihy w Konoha.
Nawet o to nie zapytała. Kakashi przecież
zakazał Sakurze
mówienia o jego wizycie komukolwiek, ale Senju wiedziała. A skoro
ona o tym wiedziała...
— Och, Naruto — mruknęła
sama do siebie. Nie zająknął się ani słowem na temat
przyjaciela, co nie leżało w naturze Uzumakiego. Dlatego nawet go o
nic nie podejrzewała.
Sakura zaś znała Sasuke.
Lepiej niż mógłby przypuszczać i tego, czego była najbardziej w
świecie pewna, to że nie stronił od ludzi tylko dlatego, że tak
bardzo upodobał sobie samotność.
Sasuke Uchiha nienawidził
poczucia straty.
Dlatego dawniej zrywał więzi
zanim zostały zbudowane.
Ze ściskiem w gardle ruszyła
przez alejki cmentarza. Zbliżała się do wyjścia, kiedy spojrzała
na zegarek i z przerażeniem stwierdziła, że miała niewiele ponad
godzinę. Godzinę na w s z y s t k o.
Po przekroczeniu bramy
przystanęła jeszcze na chwilę i odwróciła się. Obrzuciła
spojrzeniem drogę między nagrobkami. W pierwszym odruchu chciała
przetrzeć oczy, ale zamiast tego zamrugała kilkakrotnie. Stał tam.
Daleko, daleko stąd, na samym końcu chodnika. Czekał i obserwował
z rozkoszą — Upiór o błogiej, ponurej twarzy. Uśmiechał się
do niej.
Zacisnęła pięść i
pobiegła. W stronę zupełnie przeciwną niż Śmierć, morderczym
tempem, bez zastanowienia. Zdeterminowana jak nigdy. Wbiegła w
kolejną już kałużę, znowu pozwalając wodzie nalać się do
butów. Wyjący wiatr zsunął kaptur z głowy Sakury, a mokre
pasemka przyklejały się do jej twarzy.
Gwałtownie skręciła w
ostatnią uliczkę dzielącą ją od Sasuke.
Po dotarciu na miejsce,
zaczęła nerwowo pukać w drzwi.
To ten moment,
pomyślała. Powiem mu wszystko. Wszystko. Nie poddam się.
W końcu otworzył.
— Sakura.
Uważnie
zmierzył przemoczoną dziewczynę wzrokiem. Nic nie mówił, jedynie
patrzył. Być może nawet nie wiedział, co mógł powiedzieć, a
być może zwyczajnie nie chciał. A
może czekał na to, co zamierzała przekazać mu Sakura.
Wzięła
głęboki wdech, czując oszalałe uderzenia serca.
Bum. Bum. Bum.
— Sasuke-kun, musimy
porozmawiać — zaczęła. — Musimy.
— Niczego nie musimy.
Zmarszczyła groźnie brwi.
Wtargnęła do środka, bez ostrzeżenia, popychając Uchihę w głąb
przedsionka. Kątem oka spostrzegła mokre ślady na podłodze,
najpewniej pozostawione przez nią niedawno. Po chwili jednak
straciły jej zainteresowanie.
— Musimy — powtórzyła. —
Musimy, bo została mi już tylko godzina. I ty o tym wiesz. Wiesz,
co się stało. Rozmawiałeś z Naruto, prawda?
Nie odpowiedział. Zamiast
tego zamknął drzwi i rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
Wiedziałam.
Ruszył
w stronę swojego pokoju
przez salon, nieśpiesznie,
niemal ociężale. Sakura nie odstępowała go na krok. Próbowała
skupić się na delikatnych
ruchach jego
pleców i silnych ramion. Na
próżno. Bała się jak
jeszcze nigdy w życiu. Zarazem
poczuła nagły przypływ siły, kiedy tylko
odwrócił się gwałtownie i
wbił czarne oczy w jej, zielone.
Aaaaaaaa!
OdpowiedzUsuńAle się dzieje! Matko bosko!
Ciekawe ciekawe ciekawe! Zupełnie wróciła mi wiara w Sasuke, poważnie. On o wszystkim wiedział i pewnie jej żałował, dlatego był takim chamem.
A może i nie
Z Uchihą to nigdy nic nie wiadomo.
Ale nagła myśl Sakury na prawdę natchnęła mnie nadzieją, że dla tego głupiego mściciela jest jeszcze jakaś szansa. Albo to ja mu ją ciągle daje, tak po prostu..
No nie wiem
Szkoda mi Sakury i tego, jak bardzo cierpi.. Ale jednocześnie sądzę, że jak na osobę która zginie za równe 60 minut i tak jest wybitnie spokojna i w miare opanowana.
Zobaczymy co pokaże następny rozdział.
Ostatni, jak sądzę.... :<
Dzięki za tą 5 godzinę.
Czekam na 6... ♥
Przez praktyki na uczelni ciągle tracę głowę i zapominam nadganiać nowe rozdziały. Ale jestem i co? Szczęka mi opada!
OdpowiedzUsuńNadal nie mogę przestać być pod wrażeniem klimatu jaki stworzyłaś w tej historii. Czuję się zahipnotyzowana aurą smutku, powagi i niemej rozpaczy otaczającej bohaterkę.
Oprócz tego nadal chylę czoła za formę jaką wybrałaś. Zamknięcie fabuły każdego rozdziału w godzinie, jest niezmiernie trudne do rozplanowania. Momentami fabuła ciągnie się przez to jak gorący asfalt, który przyczepił się do buta, jednak z drugiej strony tworzy ciekawy całokształt.
Nie mogę doczekać się kolejnej części! Bardzo się cieszę, że Sakura zdecydowała się jednak na rozmowę i jestem zaskoczona i nieco zirytowana Naruto, który nie potrafi trzymać języka za zębami.
Odkrywasz uczucia Sasuke jak i innych bohaterów, o których nie często pisze się w fanfikach. Dajesz mi nadzieję, że SasuSaku ma jeszcze szansę na przeżycie w blogosferze!