Jesteśmy śmiertelni nie dlatego, że umrzemy,
ale dlatego, że rozpoczęliśmy żyć.
— Karol Witold Aleksandrowicz
Odszedł.
Szła nieustannie, równym
tempem. Niemal dziesięć
minut dzieliło ją od rozdrapania dawnych ran i nie mogła wyrzucić
tej uporczywej myśli z głowy. W
głowie wciąż miała czarne
oczy, które zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Jej
ostatni promyk wśród ciemności zgasnął, a
ta pochłaniała ją coraz szybciej.
Powiedział następnym
razem, znowu, ale następny
raz mógł już nie nastąpić —
chyba że miał na myśli najbliższe niespełna cztery godziny,
które jej jeszcze zostały. Niemniej
zdołała spotkać go jeszcze zanim wskazówki dobiły
szesnastej siedemnaście i z wdzięcznością powinna dziękować
bogom, którzy jej na to pozwolili, ale nie potrafiła. Czuła zbyt
wielkie rozczarowanie przebiegiem tego spotkania, aby być w stanie
to zrobić.
Widziała go.
Przez kilka sekund. Świadomość, że Sasuke stoi tuż przed nią,
dotarła do niej o wiele za późno, żeby mogła z uciechą chłonąć
ten obraz.
Usłyszała go.
Wypowiedział jej imię. Dorzucił
jeszcze dwa, znajome zdania. Dla Sakury stanowczo za mało.
Zdecydowanie zbyt długo musiała czekać na jego głos, żeby imię
i dwa zdania ją usatysfakcjonowały. Chciała
więcej.
Nie dotknęła go.
Nie zdążyła. A to przekreśliło
całe pierwsze wrażenie.
Odszedł zbyt szybko, nie
zwracając na nią większej uwagi. Niemal ignorując, choć
skłamałaby, mówiąc w ten sposób. A może okłamywała siebie,
wmawiając sobie, że wcale tak nie było.
Wpadła
naprędce do szpitala, wiedząc że czas nie stał w miejscu —
wręcz przeciwnie, tego dnia uciekał
jak nigdy. Dlatego dość
szybko przebiła się przez główne korytarze, stając dopiero przed
drzwiami oddziału
pediatrycznego,
aby wpisać kod dostępu. Po przejściu przez próg natychmiast
dotarł do niej zapach
znajomych środków
dezynfekcyjnych
oraz odgłos rozmów. Wspomnienia
z ostatnich miesięcy pracy wróciły w okamgnieniu,
ale prędko je przegoniła.
Poprawiła torbę na ramieniu
i podwinęła rękawy bluzy. Przelotnie
przyjrzała się zegarkowi, który wskazywał dwunastą dwadzieścia
trzy. Dopiero po
chwili spostrzegła suche
dłonie; bardzo dawno nie używała kremu nawilżającego.
Zamknięcie okna skutecznie odcięło bezwzględny mróz od
wnętrza pokoju. Zima w tym roku zaatakowała szybciej niż
ktokolwiek mógł się spodziewać, a jej chłód przekroczył
wszelkie przewidywania. Śnieg sypał wyjątkowo gęsto, ulice
pokrywały zaspy, a srogie wycie wiatru niewątpliwie mogło spędzić
sen z powiek. Nic dziwnego więc, że Sakurze podskoczyło tętno,
gdy ujrzała uchylony lufcik u Bunty i Daichiego, ośmioletnich
przyjaciół, dzielących salę od kilku miesięcy. Tego dnia gościli
u nich siedmioletni Shinji, a także bliźniaczki —
dziewięcioletnie Ayame i Ayako. Dzieciaki tworzyły zgraną paczkę,
zawsze roześmianą pomimo chorób. Sakura ich uwielbiała — tym
bardziej więc nie chciała, żeby którekolwiek z nich leżało w
łóżku z przeziębieniem.
— Tyle razy wam mówiłam — westchnęła, odwracając się
przodem do zgrai. Zlustrowała z uwagą ich mimiki. — W taką
pogodę okna mają być zamknięte. Prawie zmarzłam, gdy tu weszłam.
Nie chcecie chyba kichać i mieć wysokiej gorączki — mówiła
spokojnie, a na koniec pokręciła głową z politowaniem.
Naprzód wyrwała się Ayako, podobno starsza bliźniaczka (o
dziesięć minut wprawdzie), a na pewno zdecydowanie głośniejsza i
bardziej wygadana. Odrzuciła z twarzy swoje blond włosy i ze
skruchą w głowie powiedziała:
— Przepraszamy, Sakura-san. Otworzyliśmy tylko na chwilę, bo
było duszno. Ale zupełnie zapomnieliśmy i... I...
Przyjaciele Ayako próbowali pomóc dziewczynce w tłumaczeniach.
Haruno jednak tylko się zaśmiała, widząc jak niezgrabnie im to
wychodzi.
— W porządku. Po prostu następnym razem pamiętajcie, że
otworzyliście okno. — Obdarzyła dzieci czułym uśmiechem i
podeszła bliżej. W dłoni cały czas trzymała biały,
elektroniczny termometr. — No, a teraz pokażcie swoje piękne
czółka!
— Ja! Ja pierwszy! — krzyknął najmłodszy chłopiec, Shinji.
Burza gęstych, czarnych włosów na jego głowie zafalowała pod
wpływem zeskoku z łóżka. Sakura ukucnęła przed radosnym
siedmiolatkiem i zaśmiała się cicho. Przyłożyła termometr do
czoła Shinji'ego, a po chwili na ciemnym ekranie wyświetliła się
prawidłowa temperatura ciała.
— Sakura-san ma baaardzo suche dłonie! Sakura-san powinna
używać kremów nawilżających — zauważył, kiedy dziewczyna się
prostowała. Natychmiast jednak zwróciła uwagę na swoje ręce,
które rzeczywiście w ostatnim czasie zaniedbała. Śnieg i mroźna
pogoda również nie sprzyjały skórze — w efekcie dłonie Sakury
naprawdę były szorstkie.
— Wiesz, Shinji, w zimne dni nie należy używać kremów
nawilżających — usprawiedliwiała się. — Przez nie jest
jeszcze zimniej. Ale masz rację, powinnam użyć jakiegoś kremu —
dodała z uśmiechem. — To kto następny?
Pomachała w powietrzu termometrem i popatrzyła z wyczekiwaniem
po dzieciakach. Podszedł do niej Daichi, a w międzyczasie Ayako
rozpoczęła jedną ze swoich opowieści, tych znanych wśród niemal
całego personelu oddziału pediatrycznego. Dziewczynka była
wyjątkową gadułą.
Po skończonym dyżurze Haruno zajrzała do sklepu pani Kanako i
kupiła krem do rąk.
— Sakura! — usłyszała. — Cześć! — Zwróciła wzrok ku
Midori, koleżanki z pracy, z którą zjadła niejedno ciastko przy
kawie. Kunoichi nie wysiliła się na jakikolwiek uśmiech, po prostu
skinęła głową na przywitanie. Z uwagą obserwowała, jak Midori
zbliża się do niej szybkim krokiem, a jej rude fale kołyszą się
na boki.
— Właściwie to dobrze, że cię widzę — zaczęła Haruno,
zanim młoda pielęgniarka znowu otworzyła buzię. Ściągnęła
beżową torbę z ramienia i podała jej. — Tu są ostatnie
dokumenty, przy których pracowałam. Przekaż je, proszę,
Tsunade-sama. Wszystko jest tam dokładnie opisane.
Midori przyjęła torbę i odruchowo zajrzała do jej wnętrza, ale
ujrzała jedynie kilka dość grubych teczek. Przeniosła spojrzenie
swoich niebieskich oczu z powrotem na Sakurę.
— Nie ma sprawy, a...
— Torbę dorzuć później do moich rzeczy, jeśli możesz. A teraz
przepraszam, ale muszę zrobić coś ważnego — wtrąciła szybko
Haruno, mijając Midori w korytarzu i kierując się w głąb
oddziału. — Pa!
Nie zauważyła już, jak kobieta odmachuje jej ze zdezorientowaniem.
Zamiast tego odetchnęła, ponieważ przynajmniej jedną sprawę
załatwiła w wyjątkowo krótkim czasie. Teraz czekała na nią
trudniejsza część wizyty w tym miejscu — pożegnanie z
dzieciakami, które zajmowały niezmiernie ważne miejsce w jej
życiu. A ta myśl jeszcze bardziej rozrywała strzępy, jakie
pozostały z jej serca.
Nie chciała jednak pozostawić ich bez słowa.
Szybko przeszła przez większą część oddziału. Stanęła przed
niegdyś często odwiedzaną przez nią salą i zapukała, choć tak
naprawdę nie musiała; drzwi w większości składały się z szyby,
żeby móc doglądać pacjentów. Znajoma zgraja szybko ją
zauważyła, więc weszła do środka.
— Sakura-san! — wykrzyknął Daichi, uszczęśliwiony wizytą.
Gdy ostatnio miała dyżur, chłopiec kilka dni leżał na innym
oddziale i nie mogła go odwiedzać.
— Cześć. — Sakura obdarzyła wszystkich uśmiechem. Szerokim,
nawet bardzo, pozornie radosnym, dlatego naiwne pociechy nie zdołały
spostrzec kłamstwa wypisanego na twarzy. — Jak tam brzuszek?
Daichi momentalnie się wyprostował i zadowolony uniósł oba kciuki
ku górze.
— Mama mówiła, że mi się polepsza!
— Nawet będzie mógł zjeść tort we wtorek — wtrącił Bunta,
siedzący na brzegu łóżka. Mówiąc to, upuścił łyżeczkę,
którą jadł jakiś serek. Brzdęk metalu zagłuszył go na ułamek
sekundy. Sakura nie była więc pewna, czy dobrze usłyszała.
— Tort?
Daichi pokiwał twierdząco głową.
— Ma urodziny we wtorek — wyjaśnił, lekko sepleniąc, bawiący
się na podłodze Shinji. W ręku trzymał niebieskiego, pluszowego
misia, któremu towarzyszyła plastikowa lalka siedzącej obok Ayame.
Nad nimi stała Ayako i dodała:
— Będzie tort czekoladowy i zaśpiewamy Sto lat! Tak
powiedziała jego mama.
Och, pomyślała Sakura,
ominą mnie urodziny Daichiego. I nie tylko one.
Naraz poczuła żałość i
poczucie winy. Pozwoliła na to, aby zniknęła
z życia bliskich jej osób. Rozpłynęła się w powietrzu.
Pochyliła
się i poczochrała chłopca po brązowych, miękkich włosach.
— W takim razie wszystkiego najlepszego, maluchu.
Daichi spojrzał na nią wielkimi,
zielonymi oczyma. Nieco
zaskoczony, ale i ucieszony,
odparł:
— Dziękuję, Sakura-san! I wiesz — zaczął — że ty też
jesteś zaproszona na tort? Będzie super!
Na te słowa musiała z całej siły powstrzymać łzy, które
natychmiast poczuła pod powiekami. Przygryzła pierw policzek,
później wargi, aby po chwili je uwolnić. Spuściła wzrok.
— Widzisz, Daichi... Niestety nie
będę mogła się zjawić — powiedziała. Naraz wszystkie oczy
zwróciły się ku niej. — Wyruszam w misję. Bardzo długą i nie
mam pojęcia, kiedy wrócę — wyjaśniła, choć przyszło jej z
trudem okłamać w ten sposób dzieciaki. Nie
potrafiła jednak wytłumaczyć im tego, że za ponad trzy godziny
najprawdopodobniej umrze. Zdecydowała
się więc na wymówkę pod tytułem misja
— wystarczająco długa, aby cała piątka zdążyła wyzdrowieć,
opuścić szpital, dorosnąć, zająć się swoimi sprawami i
zapomnieć o niej. Choć w
istocie dzieciaki ją kochały i Sakura nie zdawała sobie sprawy z
tego, że najpewniej będą pamiętać o niej na tyle długo, aby
pewnego dnia dowiedzieć się prawdy.
— Teraz? Dokąd? — zapytała
Ayako.
— Ale wrócisz? — dodała Ayame.
Wtedy spojrzała w oczy bliźniaczek,
przeklinając w duchu. Nie powinna w nie patrzeć; w tę czerń,
która tak przypominała jej o Sasuke. Odpowiedziała
więc w
sposób najbardziej wymijający — informacje tajne
— bo na więcej nie było
ją stać i pokusiła się o
kolejne kłamstwo; obietnicę powrotu.
Nie dziw więc, że chciała
pluć sobie w brodę.
Mały Shinji wstał z podłogi, teatralnie otrzepał szare spodnie i
odłożył pluszaka.
— Niech Sakura-san opowie bajkę
zanim sobie pójdzie — poprosił nieśmiało. Niebieskie oczy
świdrowały ją na wskroś, powodując
narastanie guli w gardle Haruno. Zacisnęła pięść, wbijając
paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Z
trudem przełknęła tę gulę, kiedy
usłyszała wtórowanie pozostałych.
— Usiądźcie — powiedziała.
Posłusznie wykonali polecenie swojej ulubionej lekarki. Wygodnie
zajęli miejsca na łóżku, a Sakura odsunęła stojący nieopodal
stołek. Opadła na niego i spojrzała na podopiecznych. Chwilę
się zastanowiła, układając w głowie historyjkę na tyle krótką,
żeby nie zabrała jej za wiele czasu.
— To będzie niedługa
opowiastka. O chłopcu imieniem
Noriaki, który miał jedno
marzenie: zdobyć szacunek wszystkich
mieszkańców królestwa, w którym żył.
Noriaki dorastał
sam, gdyż niedługo po jego narodzinach królestwo nawiedził zły
smok i zabrał rodziców Noriakiego, a
wraz z nimi
wiele innych osób. Noriaki
uczęszczał do akademii dla przyszłych wojowników. Próbował
zdobyć uznanie wśród rówieśników oraz nauczycieli, lecz
bezskutecznie, ponieważ brak rodziców spowodował u niego wiele
zaległości w nauce oraz umiejętnościach walki. Stał się wręcz
odrzutkiem wytykanym palcami, czyli
stało się zupełnie inaczej niż chciał, ale
nie porzucił marzenia. Pracował ciężej, po treningach zostawał
dłużej na placu, żeby dalej ćwiczyć. W
międzyczasie trafił do jednej grupy z innym chłopakiem o imieniu
Satoru oraz dziewczyną, Sayuri. Trafili
pod oko legendarnego Kazumy. Noriaki
zaczął robić niewyobrażalne postępy, a także stworzył silną
więź z całą trójką. Tak silną, że nie została zerwana już
nigdy. Przez
wiele lat wspólnie przeżywali przygody oraz stali się niezwykle
silni. Noriaki zdobył
również wielu innych przyjaciół, a jego marzenie powolutku
stawało się rzeczywistością. Pewnego
dnia jednak,
po szesnastu latach spokoju,
zły smok powrócił. Przyleciał
zza gór. Noriaki, Satoru i Sayuri nie pozwolili mu zabrać tym razem
nikogo. Walczyli dzielnie, a dzięki długim treningom Kazumy, silnej
woli, współpracy i pogonią za marzeniami, udało im się pokonać
smoka już na dobre. Po tym wydarzeniu Noriaki zdobył uznanie w
królestwie, spełniając swoje największe marzenie, a
po kilku latach poślubił
piękną księżniczkę i
stał
się królem.
Naszła
ją myśl, niespodziewana i
bolesna: nie doczeka dnia, w
którym Naruto otrzyma
tytuł Hokage. Nie zobaczy, jak jej przyjaciel osiąga
cel z dzieciństwa,
nie wypije za to i nie będzie
jej przy nim. Miała zniknąć,
po prostu przeminąć, nie
doczekawszy niczego, o czym skrycie śniła.
Z trudem
hamowała wybuch emocji, które rozsadzały ją od środka.
— Noriaki jest super! — Shinji
natomiast ich nie krył; bez skrępowania okazywał zachwyt nad
postacią z opowieści i z
dużą dozą energii zeskoczył na podłogę, a
po sali rozległy się śmiechy.
— Też chciałbym taki być.
Tylko jak? Tu nie ma smoka. —
Z rozżalenia wydął usta i zmarszczył brwi.
— Po prostu żyjcie
— powiedziała
Sakura. — Żyjcie,
spełniajcie
marzenia i zamieniajcie
sny w rzeczywistość, a osiągniecie
co tylko zechcecie.
Dzięki temu, że oddychamy, możemy dokonywać wielkich rzeczy.
Nigdy o tym nie
zapominajcie i budujcie świat taki, jaki chcielibyście znać.
Wstała,
zaciskając pięści
i wargi z bezsilności. Musiała natychmiast
wyjść —
niemal czuła wzbierający płacz, a
załamany głos tylko utwierdzał ją
w przekonaniu, że dłużej
nie da rady. Dlatego
z przepraszającą miną
pożegnała dzieci, usprawiedliwiając się brakiem czasu. Prawie
drżała, przytulając do siebie tak drobne ciałka. W
końcu wyszła z sali, a na korytarzu skinieniem głowy pozdrowiła
napotkany personel i opuściła oddział, kierując się do wyjścia.
Przechodząc przez próg szpitala i widząc okolicę
skrytą pluchą, westchnęła.
I rzuciła
się w
bieg. Rozchlapywała kałuże,
chyba nawet wpadała na przechodniów. W każdym razie stawiała
kroki z zawrotną szybkością, niedbale, bezwiednie wręcz.
I n i c nie zdołało jej zatrzymać, bowiem
w myślach miała tylko
czarne oczy, siebie samą i goniący czas. Emocje
buzowały coraz mocniej i mocniej, nie rozróżniała już żalu,
rozczarowania czy niemej nadziei. Mijała
więc kolejne budynki oraz przecznice, próbując odrzucić wszelkie
wspomnienia. Palące płuca,
ból mięśni, a nawet ścisk
w
żołądku
— nic nie pomagało w odwróceniu uwagi od tego, co trapiące, a
jednak nie zaprzestała biegu ani na moment.
Dopóki
nie dotarła; nie dotarła do
skrytego w gęstwinach jeziora na obrzeżach wioski. Dawna
ostoja Sakury, piękne miejsce, które znalazła niedługo po
odejściu Sasuke. Od lat
wypłakiwała tu wszelkie smutki — ze względu na dużą odległość
od centrum, przychodziło tu niewielu i bardzo rzadko. Mogła
posiedzieć w samotności i odetchnąć.
Tym razem jednak, zamiast po
prostu posiedzieć, podeszła do jednego z drzewa i uderzyła w nie.
Później drugi raz, trzeci... Nie
używała ani
krzty czakry. Przemawiała przez nią złość, tylko i wyłącznie.
Uderzała, krzyczała,
płakała. Rzucała przekleństwami i nienawidziła — tej
schwytanej dziewczyny oraz całego pieprzonego Dozu. A przede
wszystkim Sakura nienawidziła siebie samej; pozwoliła na to, aby
wymierzono wyrok. Pozwoliła na jedno, niewielkie draśnięcie, które
miało kolosalny wpływ na jej życie. Nienawidziła
tego, jak żałosna była. I nienawidziła także Sasuke — bo tak
bardzo go kochała, a on po prostu ją zignorował.
Zobaczymy się następnym razem.
W końcu upadła z nagłego braku
sił i chęci. Siedziała w
mokrej trawie, źdźbła łaskotały odsłoniętą skórę, a
deszcz nadal zalewał Konohę. Nasłuchując
jedynie odgłosów natury, przemoknięta do cna, obserwowała
pojawiające się i znikające
okręgi na tafli wody. Napawała się zapachem, ogarniającym ją od
dłuższego czasu. Później
patrzyła w niebo — szare chmury spowijały je bez końca. Nie dano
jej dostrzec słońca. Miała
także nie zobaczyć już księżyca ani nigdy nie wyspowiadać się
gwiazdom. Wciąż płakała.
Była zmęczona, złamana i
u m i e r a ł a.
Pamiętała
jednak, że nadal mogła być ósmą osobą. Ósmą z dziesiątek.
Mogła przeżyć. Mogła złapać
oddech o szesnastej osiemnaście. Istniał cień szansy.
Ale
najpierw musiała ujrzeć Sasuke i
tym razem dojść do słowa —
wbrew jego opinii. Skoro
nie dał jej szansy na
pożegnanie, wywalczy ją
sama. W końcu zostały już tylko trzy godziny.
Najgorsze jest powiedzenie dziecku czym jest śmierć, w ogóle wyjawić że samemu się umiera. Najdłuższa misja, ta... bardzo dobrze sformułowane. Sasuke oczywiście musi namieszać pojawi się i zniknie jeszcze w najgorszym momencie. Cholera intrygujesz mnie. Z coraz bardziej zbliżającą się godziną czekam na tego Sasuke i jego reakcje. Łap żeś go w końcu Sakura
OdpowiedzUsuńWspółczuje Sakurze, jednak mam cichą nadzieję, ze będzie żyła! Oby w przyszłym rozdziale znalazła Sasuke ;)
OdpowiedzUsuńlove so much ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuń