piątek, 24 sierpnia 2018

trzecia godzina


Jesteśmy śmiertelni nie dlatego, że umrzemy,
ale dlatego, że rozpoczęliśmy żyć.
— Karol Witold Aleksandrowicz


Odszedł.
Szła nieustannie, równym tempem. Niemal dziesięć minut dzieliło ją od rozdrapania dawnych ran i nie mogła wyrzucić tej uporczywej myśli z głowy. W głowie wciąż miała czarne oczy, które zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Jej ostatni promyk wśród ciemności zgasnął, a ta pochłaniała ją coraz szybciej.
Powiedział następnym razem, znowu, ale następny raz mógł już nie nastąpić — chyba że miał na myśli najbliższe niespełna cztery godziny, które jej jeszcze zostały. Niemniej zdołała spotkać go jeszcze zanim wskazówki dobiły szesnastej siedemnaście i z wdzięcznością powinna dziękować bogom, którzy jej na to pozwolili, ale nie potrafiła. Czuła zbyt wielkie rozczarowanie przebiegiem tego spotkania, aby być w stanie to zrobić.
Widziała go.
Przez kilka sekund. Świadomość, że Sasuke stoi tuż przed nią, dotarła do niej o wiele za późno, żeby mogła z uciechą chłonąć ten obraz.
Usłyszała go.
Wypowiedział jej imię. Dorzucił jeszcze dwa, znajome zdania. Dla Sakury stanowczo za mało. Zdecydowanie zbyt długo musiała czekać na jego głos, żeby imię i dwa zdania ją usatysfakcjonowały. Chciała więcej.
Nie dotknęła go.
Nie zdążyła. A to przekreśliło całe pierwsze wrażenie. Odszedł zbyt szybko, nie zwracając na nią większej uwagi. Niemal ignorując, choć skłamałaby, mówiąc w ten sposób. A może okłamywała siebie, wmawiając sobie, że wcale tak nie było.
Wpadła naprędce do szpitala, wiedząc że czas nie stał w miejscu — wręcz przeciwnie, tego dnia uciekał jak nigdy. Dlatego dość szybko przebiła się przez główne korytarze, stając dopiero przed drzwiami oddziału pediatrycznego, aby wpisać kod dostępu. Po przejściu przez próg natychmiast dotarł do niej zapach znajomych środków dezynfekcyjnych oraz odgłos rozmów. Wspomnienia z ostatnich miesięcy pracy wróciły w okamgnieniu, ale prędko je przegoniła. Poprawiła torbę na ramieniu i podwinęła rękawy bluzy. Przelotnie przyjrzała się zegarkowi, który wskazywał dwunastą dwadzieścia trzy. Dopiero po chwili spostrzegła suche dłonie; bardzo dawno nie używała kremu nawilżającego.

Zamknięcie okna skutecznie odcięło bezwzględny mróz od wnętrza pokoju. Zima w tym roku zaatakowała szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać, a jej chłód przekroczył wszelkie przewidywania. Śnieg sypał wyjątkowo gęsto, ulice pokrywały zaspy, a srogie wycie wiatru niewątpliwie mogło spędzić sen z powiek. Nic dziwnego więc, że Sakurze podskoczyło tętno, gdy ujrzała uchylony lufcik u Bunty i Daichiego, ośmioletnich przyjaciół, dzielących salę od kilku miesięcy. Tego dnia gościli u nich siedmioletni Shinji, a także bliźniaczki — dziewięcioletnie Ayame i Ayako. Dzieciaki tworzyły zgraną paczkę, zawsze roześmianą pomimo chorób. Sakura ich uwielbiała — tym bardziej więc nie chciała, żeby którekolwiek z nich leżało w łóżku z przeziębieniem.
Tyle razy wam mówiłam — westchnęła, odwracając się przodem do zgrai. Zlustrowała z uwagą ich mimiki. — W taką pogodę okna mają być zamknięte. Prawie zmarzłam, gdy tu weszłam. Nie chcecie chyba kichać i mieć wysokiej gorączki — mówiła spokojnie, a na koniec pokręciła głową z politowaniem.
Naprzód wyrwała się Ayako, podobno starsza bliźniaczka (o dziesięć minut wprawdzie), a na pewno zdecydowanie głośniejsza i bardziej wygadana. Odrzuciła z twarzy swoje blond włosy i ze skruchą w głowie powiedziała:
Przepraszamy, Sakura-san. Otworzyliśmy tylko na chwilę, bo było duszno. Ale zupełnie zapomnieliśmy i... I...
Przyjaciele Ayako próbowali pomóc dziewczynce w tłumaczeniach. Haruno jednak tylko się zaśmiała, widząc jak niezgrabnie im to wychodzi.
W porządku. Po prostu następnym razem pamiętajcie, że otworzyliście okno. — Obdarzyła dzieci czułym uśmiechem i podeszła bliżej. W dłoni cały czas trzymała biały, elektroniczny termometr. — No, a teraz pokażcie swoje piękne czółka!
Ja! Ja pierwszy! — krzyknął najmłodszy chłopiec, Shinji. Burza gęstych, czarnych włosów na jego głowie zafalowała pod wpływem zeskoku z łóżka. Sakura ukucnęła przed radosnym siedmiolatkiem i zaśmiała się cicho. Przyłożyła termometr do czoła Shinji'ego, a po chwili na ciemnym ekranie wyświetliła się prawidłowa temperatura ciała.
Sakura-san ma baaardzo suche dłonie! Sakura-san powinna używać kremów nawilżających — zauważył, kiedy dziewczyna się prostowała. Natychmiast jednak zwróciła uwagę na swoje ręce, które rzeczywiście w ostatnim czasie zaniedbała. Śnieg i mroźna pogoda również nie sprzyjały skórze — w efekcie dłonie Sakury naprawdę były szorstkie.
Wiesz, Shinji, w zimne dni nie należy używać kremów nawilżających — usprawiedliwiała się. — Przez nie jest jeszcze zimniej. Ale masz rację, powinnam użyć jakiegoś kremu — dodała z uśmiechem. — To kto następny?
Pomachała w powietrzu termometrem i popatrzyła z wyczekiwaniem po dzieciakach. Podszedł do niej Daichi, a w międzyczasie Ayako rozpoczęła jedną ze swoich opowieści, tych znanych wśród niemal całego personelu oddziału pediatrycznego. Dziewczynka była wyjątkową gadułą.
Po skończonym dyżurze Haruno zajrzała do sklepu pani Kanako i kupiła krem do rąk.

— Sakura! — usłyszała. — Cześć! — Zwróciła wzrok ku Midori, koleżanki z pracy, z którą zjadła niejedno ciastko przy kawie. Kunoichi nie wysiliła się na jakikolwiek uśmiech, po prostu skinęła głową na przywitanie. Z uwagą obserwowała, jak Midori zbliża się do niej szybkim krokiem, a jej rude fale kołyszą się na boki.
— Właściwie to dobrze, że cię widzę — zaczęła Haruno, zanim młoda pielęgniarka znowu otworzyła buzię. Ściągnęła beżową torbę z ramienia i podała jej. — Tu są ostatnie dokumenty, przy których pracowałam. Przekaż je, proszę, Tsunade-sama. Wszystko jest tam dokładnie opisane.
Midori przyjęła torbę i odruchowo zajrzała do jej wnętrza, ale ujrzała jedynie kilka dość grubych teczek. Przeniosła spojrzenie swoich niebieskich oczu z powrotem na Sakurę.
— Nie ma sprawy, a...
— Torbę dorzuć później do moich rzeczy, jeśli możesz. A teraz przepraszam, ale muszę zrobić coś ważnego — wtrąciła szybko Haruno, mijając Midori w korytarzu i kierując się w głąb oddziału. — Pa!
Nie zauważyła już, jak kobieta odmachuje jej ze zdezorientowaniem. Zamiast tego odetchnęła, ponieważ przynajmniej jedną sprawę załatwiła w wyjątkowo krótkim czasie. Teraz czekała na nią trudniejsza część wizyty w tym miejscu — pożegnanie z dzieciakami, które zajmowały niezmiernie ważne miejsce w jej życiu. A ta myśl jeszcze bardziej rozrywała strzępy, jakie pozostały z jej serca.
Nie chciała jednak pozostawić ich bez słowa.
Szybko przeszła przez większą część oddziału. Stanęła przed niegdyś często odwiedzaną przez nią salą i zapukała, choć tak naprawdę nie musiała; drzwi w większości składały się z szyby, żeby móc doglądać pacjentów. Znajoma zgraja szybko ją zauważyła, więc weszła do środka.
— Sakura-san! — wykrzyknął Daichi, uszczęśliwiony wizytą. Gdy ostatnio miała dyżur, chłopiec kilka dni leżał na innym oddziale i nie mogła go odwiedzać.
— Cześć. — Sakura obdarzyła wszystkich uśmiechem. Szerokim, nawet bardzo, pozornie radosnym, dlatego naiwne pociechy nie zdołały spostrzec kłamstwa wypisanego na twarzy. — Jak tam brzuszek?
Daichi momentalnie się wyprostował i zadowolony uniósł oba kciuki ku górze.
— Mama mówiła, że mi się polepsza!
— Nawet będzie mógł zjeść tort we wtorek — wtrącił Bunta, siedzący na brzegu łóżka. Mówiąc to, upuścił łyżeczkę, którą jadł jakiś serek. Brzdęk metalu zagłuszył go na ułamek sekundy. Sakura nie była więc pewna, czy dobrze usłyszała.
— Tort?
Daichi pokiwał twierdząco głową.
— Ma urodziny we wtorek — wyjaśnił, lekko sepleniąc, bawiący się na podłodze Shinji. W ręku trzymał niebieskiego, pluszowego misia, któremu towarzyszyła plastikowa lalka siedzącej obok Ayame. Nad nimi stała Ayako i dodała:
— Będzie tort czekoladowy i zaśpiewamy Sto lat! Tak powiedziała jego mama.
Och, pomyślała Sakura, ominą mnie urodziny Daichiego. I nie tylko one. Naraz poczuła żałość i poczucie winy. Pozwoliła na to, aby zniknęła z życia bliskich jej osób. Rozpłynęła się w powietrzu.
Pochyliła się i poczochrała chłopca po brązowych, miękkich włosach.
— W takim razie wszystkiego najlepszego, maluchu.
Daichi spojrzał na nią wielkimi, zielonymi oczyma. Nieco zaskoczony, ale i ucieszony, odparł:
— Dziękuję, Sakura-san! I wiesz — zaczął — że ty też jesteś zaproszona na tort? Będzie super!
Na te słowa musiała z całej siły powstrzymać łzy, które natychmiast poczuła pod powiekami. Przygryzła pierw policzek, później wargi, aby po chwili je uwolnić. Spuściła wzrok.
Widzisz, Daichi... Niestety nie będę mogła się zjawić — powiedziała. Naraz wszystkie oczy zwróciły się ku niej. — Wyruszam w misję. Bardzo długą i nie mam pojęcia, kiedy wrócę — wyjaśniła, choć przyszło jej z trudem okłamać w ten sposób dzieciaki. Nie potrafiła jednak wytłumaczyć im tego, że za ponad trzy godziny najprawdopodobniej umrze. Zdecydowała się więc na wymówkę pod tytułem misja — wystarczająco długa, aby cała piątka zdążyła wyzdrowieć, opuścić szpital, dorosnąć, zająć się swoimi sprawami i zapomnieć o niej. Choć w istocie dzieciaki ją kochały i Sakura nie zdawała sobie sprawy z tego, że najpewniej będą pamiętać o niej na tyle długo, aby pewnego dnia dowiedzieć się prawdy.
Teraz? Dokąd? — zapytała Ayako.
— Ale wrócisz? — dodała Ayame.
Wtedy spojrzała w oczy bliźniaczek, przeklinając w duchu. Nie powinna w nie patrzeć; w tę czerń, która tak przypominała jej o Sasuke. Odpowiedziała więc w sposób najbardziej wymijający — informacje tajnebo na więcej nie było ją stać i pokusiła się o kolejne kłamstwo; obietnicę powrotu.
Nie dziw więc, że chciała pluć sobie w brodę.
Mały Shinji wstał z podłogi, teatralnie otrzepał szare spodnie i odłożył pluszaka.
Niech Sakura-san opowie bajkę zanim sobie pójdzie — poprosił nieśmiało. Niebieskie oczy świdrowały ją na wskroś, powodując narastanie guli w gardle Haruno. Zacisnęła pięść, wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Z trudem przełknęła tę gulę, kiedy usłyszała wtórowanie pozostałych.
Usiądźcie — powiedziała. Posłusznie wykonali polecenie swojej ulubionej lekarki. Wygodnie zajęli miejsca na łóżku, a Sakura odsunęła stojący nieopodal stołek. Opadła na niego i spojrzała na podopiecznych. Chwilę się zastanowiła, układając w głowie historyjkę na tyle krótką, żeby nie zabrała jej za wiele czasu.To będzie niedługa opowiastka. O chłopcu imieniem Noriaki, który miał jedno marzenie: zdobyć szacunek wszystkich mieszkańców królestwa, w którym żył. Noriaki dorastał sam, gdyż niedługo po jego narodzinach królestwo nawiedził zły smok i zabrał rodziców Noriakiego, a wraz z nimi wiele innych osób. Noriaki uczęszczał do akademii dla przyszłych wojowników. Próbował zdobyć uznanie wśród rówieśników oraz nauczycieli, lecz bezskutecznie, ponieważ brak rodziców spowodował u niego wiele zaległości w nauce oraz umiejętnościach walki. Stał się wręcz odrzutkiem wytykanym palcami, czyli stało się zupełnie inaczej niż chciał, ale nie porzucił marzenia. Pracował ciężej, po treningach zostawał dłużej na placu, żeby dalej ćwiczyć. W międzyczasie trafił do jednej grupy z innym chłopakiem o imieniu Satoru oraz dziewczyną, Sayuri. Trafili pod oko legendarnego Kazumy. Noriaki zaczął robić niewyobrażalne postępy, a także stworzył silną więź z całą trójką. Tak silną, że nie została zerwana już nigdy. Przez wiele lat wspólnie przeżywali przygody oraz stali się niezwykle silni. Noriaki zdobył również wielu innych przyjaciół, a jego marzenie powolutku stawało się rzeczywistością. Pewnego dnia jednak, po szesnastu latach spokoju, zły smok powrócił. Przyleciał zza gór. Noriaki, Satoru i Sayuri nie pozwolili mu zabrać tym razem nikogo. Walczyli dzielnie, a dzięki długim treningom Kazumy, silnej woli, współpracy i pogonią za marzeniami, udało im się pokonać smoka już na dobre. Po tym wydarzeniu Noriaki zdobył uznanie w królestwie, spełniając swoje największe marzenie, a po kilku latach poślubił piękną księżniczkę i stał się królem.
Naszła ją myśl, niespodziewana i bolesna: nie doczeka dnia, w którym Naruto otrzyma tytuł Hokage. Nie zobaczy, jak jej przyjaciel osiąga cel z dzieciństwa, nie wypije za to i nie będzie jej przy nim. Miała zniknąć, po prostu przeminąć, nie doczekawszy niczego, o czym skrycie śniła.
Z trudem hamowała wybuch emocji, które rozsadzały ją od środka.
Noriaki jest super! — Shinji natomiast ich nie krył; bez skrępowania okazywał zachwyt nad postacią z opowieści i z dużą dozą energii zeskoczył na podłogę, a po sali rozległy się śmiechy. — Też chciałbym taki być. Tylko jak? Tu nie ma smoka. — Z rozżalenia wydął usta i zmarszczył brwi.
Po prostu żyjciepowiedziała Sakura. — Żyjcie, spełniajcie marzenia i zamieniajcie sny w rzeczywistość, a osiągniecie co tylko zechcecie. Dzięki temu, że oddychamy, możemy dokonywać wielkich rzeczy. Nigdy o tym nie zapominajcie i budujcie świat taki, jaki chcielibyście znać.
Wstała, zaciskając pięści i wargi z bezsilności. Musiała natychmiast wyjść niemal czuła wzbierający płacz, a załamany głos tylko utwierdzał w przekonaniu, że dłużej nie da rady. Dlatego z przepraszającą miną pożegnała dzieci, usprawiedliwiając się brakiem czasu. Prawie drżała, przytulając do siebie tak drobne ciałka. W końcu wyszła z sali, a na korytarzu skinieniem głowy pozdrowiła napotkany personel i opuściła oddział, kierując się do wyjścia. Przechodząc przez próg szpitala i widząc okolicę skrytą pluchą, westchnęła.
I rzuciła się w bieg. Rozchlapywała kałuże, chyba nawet wpadała na przechodniów. W każdym razie stawiała kroki z zawrotną szybkością, niedbale, bezwiednie wręcz. I n i c nie zdołało jej zatrzymać, bowiem w myślach miała tylko czarne oczy, siebie samą i goniący czas. Emocje buzowały coraz mocniej i mocniej, nie rozróżniała już żalu, rozczarowania czy niemej nadziei. Mijała więc kolejne budynki oraz przecznice, próbując odrzucić wszelkie wspomnienia. Palące płuca, ból mięśni, a nawet ścisk w żołądku — nic nie pomagało w odwróceniu uwagi od tego, co trapiące, a jednak nie zaprzestała biegu ani na moment.
Dopóki nie dotarła; nie dotarła do skrytego w gęstwinach jeziora na obrzeżach wioski. Dawna ostoja Sakury, piękne miejsce, które znalazła niedługo po odejściu Sasuke. Od lat wypłakiwała tu wszelkie smutki — ze względu na dużą odległość od centrum, przychodziło tu niewielu i bardzo rzadko. Mogła posiedzieć w samotności i odetchnąć. Tym razem jednak, zamiast po prostu posiedzieć, podeszła do jednego z drzewa i uderzyła w nie. Później drugi raz, trzeci... Nie używała ani krzty czakry. Przemawiała przez nią złość, tylko i wyłącznie. Uderzała, krzyczała, płakała. Rzucała przekleństwami i nienawidziła — tej schwytanej dziewczyny oraz całego pieprzonego Dozu. A przede wszystkim Sakura nienawidziła siebie samej; pozwoliła na to, aby wymierzono wyrok. Pozwoliła na jedno, niewielkie draśnięcie, które miało kolosalny wpływ na jej życie. Nienawidziła tego, jak żałosna była. I nienawidziła także Sasuke — bo tak bardzo go kochała, a on po prostu ją zignorował.
Zobaczymy się następnym razem.
W końcu upadła z nagłego braku sił i chęci. Siedziała w mokrej trawie, źdźbła łaskotały odsłoniętą skórę, a deszcz nadal zalewał Konohę. Nasłuchując jedynie odgłosów natury, przemoknięta do cna, obserwowała pojawiające się i znikające okręgi na tafli wody. Napawała się zapachem, ogarniającym ją od dłuższego czasu. Później patrzyła w niebo — szare chmury spowijały je bez końca. Nie dano jej dostrzec słońca. Miała także nie zobaczyć już księżyca ani nigdy nie wyspowiadać się gwiazdom. Wciąż płakała. Była zmęczona, złamana i u m i e r a ł a.
Pamiętała jednak, że nadal mogła być ósmą osobą. Ósmą z dziesiątek.
Mogła przeżyć. Mogła złapać oddech o szesnastej osiemnaście. Istniał cień szansy.
Ale najpierw musiała ujrzeć Sasuke i tym razem dojść do słowa — wbrew jego opinii. Skoro nie dał jej szansy na pożegnanie, wywalczy ją sama. W końcu zostały już tylko trzy godziny.

K O N I E C   G O D Z I N Y   T R Z E C I E J


3 komentarze:

  1. Najgorsze jest powiedzenie dziecku czym jest śmierć, w ogóle wyjawić że samemu się umiera. Najdłuższa misja, ta... bardzo dobrze sformułowane. Sasuke oczywiście musi namieszać pojawi się i zniknie jeszcze w najgorszym momencie. Cholera intrygujesz mnie. Z coraz bardziej zbliżającą się godziną czekam na tego Sasuke i jego reakcje. Łap żeś go w końcu Sakura

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuje Sakurze, jednak mam cichą nadzieję, ze będzie żyła! Oby w przyszłym rozdziale znalazła Sasuke ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. love so much ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń

LAYOUT BY OKEYLA