I jedno wiemy tylko.
I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości,
a miłość od śmierci.
— Jan Lechoń
Nie zlękła się ani na
moment, przemierzając ulice między kolejnymi domami. Była blisko.
Zaledwie kilkanaście metrów dzieliło ją od celu. Niemniej jednak,
pomimo prób zachowania nieugiętej postawy, w sercu Sakury zaczął
narastać niepokój. Niemal przystanęła, lecz naraz zerwał się
wiatr, silny i chłodny, nieprzyjemny. Złowieszczy. Szła więc
dalej, odnosząc wrażenie, że gdyby tylko zwolniła, na jej plecy
wpadłby ktoś... albo coś, z czym jeszcze nie zamierzała toczyć
boju o życie.
Nie zauważyła, kiedy
betonowy chodnik przeobraził się w brukową kostkę, a teren wokół
przybrał postać zrujnowanych budynków, martwych drzew i zupełnej
pustki. Pomimo upływu lat nikt nie zadbał o dzielnicę na obrzeżach
wioski, dawno temu zniszczoną podczas bitwy. Na myśl o tym Sakura
poczuła żal, co więc mógł czuć Sasuke? W istocie — życie z
tego osiedla odeszło na długo przed zrównaniem jego większej
części z ziemią, ale czy cokolwiek to zmieniało? Dziewczyna
natychmiast potrząsnęła głową, bowiem niespodziewana wizja
cierpienia Uchihy okazała się nazbyt przygnębiająca.
Na próżno szukała słońca
na niebie, które już dawno powinno górować. Usilnie skrywały je
szare chmury. Grube krople spadły na jej twarz i spłynęły po
policzkach. Wtedy się zatrzymała. Po lewej wznosiła się drewniana
brama, za którą stała niemała chata. Rezydencja właściwie, w
połowie zburzona. Znajoma. Rodzinne progi Sasuke nie były dla niej
obcym miejscem za czasów Drużyny Siódmej. Wprawdzie nie bywała
tam często, ale w myślach nadal potrafiła odtworzyć układ
pokojów wewnątrz budynku. Nieraz niespodziewanie razem z Naruto
odwiedzała Uchihę, a kiedy ani myślał o wyjściu z nimi —
wpraszali się do środka.
Serce Sakury, niejako martwe,
łomotało w piersi jak oszalałe. Poczuła to już dawno; jego. Ta
sama aura, nieporuszona, niemal zszarzała i nieludzka. Otuliła ją
tak niedawno, zaledwie przed godziną. Na bogów, pomyślała
dziewczyna. Dam radę. Wzięła głęboki wdech. W kilku
krokach pokonała odległość chodnika i dotarła do drzwi.
Zapukała. Raz. Później drugi.
Sasuke nie otworzył.
Przelotnie rzuciła oczyma na
zegarek. Pozostało jakieś dwadzieścia osiem minut do czternastej.
— Cholera jasna.
Ponownie spróbowała zwrócić
na siebie uwagę lokatora, lecz okazało się to co najmniej daremne.
Gdyby nie czuła obecności Sasuke w pobliżu, pomyślałaby, że dom
stoi pusty. Jego chakra jednak odznaczała się zbyt wyraźnie na tle
opustoszałego osiedla. Nie podjął nawet starań, żeby ukryć swój
pobyt w tym miejscu. Jawnie ignorował Sakurę, co w efekcie ją
wzburzyło. Kiedy jednak jej dłoń bezwiednie powędrowała ku
klamce, otworzyła drzwi bez trudu. Nie zamknął ich. Być może nie
liczył na to, że ktokolwiek mógł tu zawędrować. Kunoichi
zastanowiła się nawet, czy za to zrządzenie nie podziękować
Unmei, ale w głębi odczuwała do niej żal za los, jaki
ją spotkał.
Po wejściu do środka
odniosła wrażenie jakby ściany przestrzegały: wyjdź stąd.
Nie wyszła. Przeszła wgłąb niedługiego korytarza, mijając
zakurzone meble i stare ozdoby, na których czas odznaczył swoje
piętno. Nawet na starym zdjęciu rodzinnym spostrzegła pęknięcie
— przebiegało jedynie przez trzech członków, począwszy od
Itachiego, na Fugaku kończąc; rysa ominęła jeszcze małego,
radosnego Sasuke. Idąc dalej obserwowała zniszczenia, jakie
posiadłość odniosła przed laty, za czasów istnienia Akatsuki.
Doza nostalgii i wspomnień unosiła się w powietrzu.
Dziesiątki dmuchawców
wzbiło się w powietrze, kiedy Naruto energicznie wbiegł w wysokie
trawy nieopodal włości ich przyjaciela. Znajomy zapach, świeży i
kwiecisty, szybko otulił go zewsząd, jeszcze bardziej podnosząc na
duchu.
— Naruto, głupku! —
krzyknęła za nim Sakura. Obserwowała jego poczynania, kręcąc
głową. — Tu jest ścieżka. Nie musisz deptać tych biednych
roślin.
— Ale, Sakura-chan, tak
będzie szybciej, a Sasuke nie ma nic przeciwko. Sam tędy nieraz
przechodził.
Ciche westchnienie wydobyło
się z krtani młodej Haruno. Postanowiła odpuścić, niemniej nie
raczyła postąpić tak jak chłopak. Wybrała okrężną drogę —
nie zamierzała przyczyniać się do dewastowania dzielnicy, w której
życie straciło tyle osób.
Pod drzwi podeszli prawie w
tym samym czasie, głównie dlatego, że Naruto po drodze wywinął
kozła, potknąwszy się o jakiś większy kamień. Zapukali, a po
chwili wpuszczono ich do środka rezydencji.
— Sasuke, słuchaj! —
Naruto, przechodząc przez próg, złożył ręce z tyłu głowy.
Sakura weszła zaraz po Uzumakim, a Sasuke zamknął za nią drzwi. —
Przynieśliśmy ramen. Takiego jeszcze nie jadłeś, dattebayo! To
nowy smak, jest przepyszny.
— Mam lodówkę, głąbie.
Tak, tak, możecie się rozgościć.
Sakura zachichotała i
zupełnie jak Naruto wślizgnęła się do salonu, do którego po
chwili wkroczył również Uchiha.
— Mówiłam mu, że to
niepotrzebne, ale sam wiesz jaki jest Naruto. — Usiadła na
wygodnej kanapie i jej wzrok powędrował na jedną z jej ulubionych
ozdób tego domu; piękne lilie w cynamonowym wazonie, białe i
rozłożyste. Uwielbiała te kwiaty.
Wszakże czuła się
nieswojo, gdy przyglądała im się zbyt długo — znad bujnych
płatków i łodyg wyglądała rodzina Sasuke z paru zdjęć
zawieszonych na ścianie. Nie tylko rodzice i brat, ale także inni
krewni. Wszyscy za szybkami, wszyscy od dawna nieżywi, tak samo
apatyczni. Najbardziej nieprzyjemny wzrok — wyjątkowo przenikliwy
i oschły — zdecydowanie należał do głowy rodu, Fugaku Uchihy.
To właśnie jego fotografie wzbudzały w Sakurze najwięcej ponurych
odczuć.
— Ciekawe co przygotował
dla nas Kakashi-sensei na jutro — powiedział Naruto.
— Mówił, że mamy być
dobrze przygotowani i wypoczęci — dodała Sakura. — No i sama
misja ma trwać około tygodnia, ale nie przedstawił więcej
szczegółów. — Prychnęła z oburzeniem, składając ręce na
piersi.
— Niezależnie od tego,
co nas czeka, dla mnie, przyszłego Hokage, to będzie bułka z
masłem.
Wtedy rozległo się
kolejne prychnięcie, tym razem pełne kpiny.
— Powodzenia, młocie.
Koniec końców to ja będę musiał wyciągać cię z tarapatów. —
Sasuke minął obszerny fotel i bezszelestnie wsunął się do
kuchni. — Robię herbatę. Chce ktoś?
W końcu stanęła w progu
zaciemnionego, utrzymanego w wyblakłych kolorach pokoju. Nie
przeszkodziło to jednak Sakurze w dostrzeżeniu ukochanego,
siedzącego w kącie na podłodze, uważnie studiującego jakieś
papiery. Natychmiast rozpoznała krucze włosy, kontrastujące z
jasną karnacją. Pojedyncze kosmyki przysłaniały oczy i usilnie
skrywały twarz. Długo ich nie przycinał. Najchętniej odgarnęłaby
je dłonią, zaczesała i chłonęła obraz Sasuke bez końca.
Patrząc na niego, wiedziała:
chciała żyć.
— Nie pozwoliłem ci wejść.
— Nie obrzucił jej nawet najkrótszym spojrzeniem. Zamiast tego
sięgnął po niewątpliwie stary zwój ze stolika i rozwinął go.
— Sasuke-kun. — Bezwiednie
złączyła dłonie. Mozolnym krokiem wsunęła się do pokoju.
Jeszcze kilka lat temu, kiedy Sakura i Naruto nachodzili przyjaciela,
otwierał im drzwi. Niby niechętnie zapraszał do środka, czasem
nawet ugościł. — Dlaczego?
— Powiedziałem — wstał z
podłogi i ruszył ku półce na książki — że spotkamy się
następnym razem. Teraz nie mam czasu.
Sakura również go nie miała.
Zabrakło jej jednak sił, aby to z siebie wydusić. Nie potrafiła
mu się postawić. Nawet po takim czasie. Ale nadal chciała cieszyć
oko jego widokiem, chociaż jeszcze przez parę minut, dlatego
zamierzała chociaż spróbować. Zupełnie jak pewien odważny
heros, o którym mawiały legendy. Sakura nie pamiętała jego
imienia, ale wiedziała, że serce powierzył Rimawari. Pomimo
wiernego oddania bogini Shizenowi i jej sprzeciwom, biedak bez końca
próbował zwrócić na siebie jej uwagę, obierając za cel
niemożliwe.
— Nad czym tym razem
pracujesz? Wciąż nad tym samym?
— Tak.
Ostatnim razem, gdy odwiedził
Konohę, mówił więcej. Nawet sam z siebie zaczął opowiadać o
podróży, przygodach i ludziach, jakich spotkał. Wtedy też, gdy
bardziej dopytała, choć nie powinien, udzielił jej tylu
informacji, że musiała układać je sobie po kolei w głowie.
Wyznał jej wszystko na temat światów Kaguyi, rozległych,
niebezpiecznych i zupełnie różnych od siebie, które zwiedzał
miesiącami. Rozmawiali całą noc aż do świtu, a gwiazdy ich
słuchały.
Tym razem Sakurę musiały
zadowolić krótkie, zdawkowe odpowiedzi. Mimo to odczuwała
szczęście, bowiem tak dawno nie słuchała jego głosu, zupełnie
jakby tysiąclecia dzieliły ją od jego ostatniego pobytu w domu.
— Sakura — usłyszała.
Naraz przybrała wyprostowaną niczym struna postawę i podeszła
bliżej. — Wyjdź już.
Młoda Haruno liczne historie
o nieznanym jej z imienia, zakochanym w Rimawari herosie pamiętała
jak przez mgłę. Kojarzyła zaś jedną — niedługą, mówiącą o
tym, jak to bohater po kolejnym odrzuceniu w końcu odpuścił. Tak
po prostu, zwyczajnie. Niedługo po tym umarł w tęsknocie, ale
zaznawszy spokoju w ostatnich latach, bowiem nie robił sobie już
złudnej nadziei.
Tak też postanowiła postąpić
Sakura. Odrzucić mrzonki i odejść. Dlatego posłuchała Uchihy,
przed tym mówiąc jeszcze:
— Chciałabym tylko... żebyś
niebawem wrócił do domu już na stałe. Tu nadal jest Naruto i
zawsze będzie na ciebie czekał. Tak bardzo za tobą tęsknił. Ja
też tęskniłam, Sasuke-kun.
Wbiła wzrok w czarne
tęczówki, te, w których widziała w s z y s t k o.
Chciała zabrać ich obraz ze sobą już na zawsze. Następnie
wyszła. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, najciszej jak tylko się
dało, wybiła trzynasta czterdzieści trzy. Z żalem zrozumiała, że
czasu miała już bardzo niewiele — szesnasta siedemnaście
zbliżała się coraz bardziej, z każdą sekundą obdzierając
Sakurę z resztek złudzeń.
Chciała jednak jakoś
spożytkować te ponad dwie godziny. Bynajmniej nie zamierzała
siedzieć bezczynnie i czekać, aż wskazówki na tarczy dotrą do
tego jednego punktu. Ruszyła od razu. Zdecydowanym krokiem opuściła
Dzielnicę Klanu Uchiha, choć czuła, jak coś w jej wnętrzu
bezpowrotnie pękało.
Nie tak miała przebiec ta
rozmowa, nie chciała tak szybko odpuścić. Tymczasem znowu mu
uległa, bez sprzeciwu, tak po prostu. Dlatego też coraz większe
obawy narastały w jej umyśle, im bardziej zagłębiała się w
Konohę, zamierzając zrealizować kolejne zadanie. Z ulgą jednak
stwierdziła, że został jej jeszcze długi odcinek drogi, nim
dotrze do centrum. Dzięki temu mogła na spokojnie ułożyć sobie w
myślach plan rozmowy, która zbliżała się nieubłagalnie. I
chociaż skrycie niemal pragnęła tej rozmowy, nie potrafiła
opanować niespokojnego kołatania w klatce piersiowej oraz coraz
większych wątpliwości.
Mimowolnie zwolniła tempo,
gdy zbliżała się do znajomej kwiaciarni. Ludzi wokół nie kręciło
się zbyt wielu. Raczej unikali deszczu, schowani w ciepłych domach
lub pobliskich barach. Kunoichi początkowo nie planowała iść tą
alejką, ale sentyment wziął górę. Uwielbiała spokojne
popołudnia, podczas których przesiadywała nawet godziny w Kwiaty
Yamanaka, pożytkując czas na soczystych plotkach i żartach z
przyjaciółką, a także podziwiając wielokolorowe bukiety na
wystawach. Choć Sakura stała na chodniku, odgrodzona od wnętrza
sklepu wielkimi oknami, mogła wręcz przysiąc, że naraz poczuła
ten przyjemny zapach. Przywodził wspomnienia ze wszystkich lat,
nawet tych najmłodszych, gdy wraz z Ino były jeszcze dziećmi. Nie
dostrzegła wewnątrz ani przyjaciółki, ani jej matki.
— Wiesz, Hanako, chyba kupię
mamie te zawilce — powiedziała jakaś młoda brunetka, również
wpatrująca się w szybę kwiaciarni. Obok stała druga dziewczyna o
zdecydowanie jaśniejszych włosach. Kunoichi wcześniej zupełnie
ich nie spostrzegła, zbyt pogrążona w swoich myślach.
— Kupuj, kupuj. Są śliczne
— zgodziła się blondynka. — Właściwie to... Nie kupiłam
wcześniej żadnej wiązanki dla Daikiego, a jutro mija kolejny rok
odkąd go nie ma. Czas tak strasznie pędzi.
Pędził — w istocie.
Tyle bym dała, żeby...
Sakura nie
pozwoliła sobie na dokończenie tej myśli.
Z odczuwalną nostalgią
wznowiła chód, pozostawiając to miejsce daleko za sobą i
uciekając od nadmiaru obrazów z przeszłości. Po paru głębszych
wdechach i kolejnych minutach dotarła do jednego z największych
budynków Konohy — administracyjnego, w którym mieściło się
biuro Hokage.
— Sakura — wydukał Szósty na widok byłej uczennicy. Nie musiał mówić więcej, żeby Sakura
wiedziała, że miał doskonałe rozeznanie w sytuacji; jako dowódca
wioski przyjmował raporty z misji, dokładnie zapoznając się z ich
przebiegiem.
— Kakashi-sensei. Nie
przyszłam się żegnać, w końcu oboje tego nie lubimy. — Hatake
skinął głową w zrozumieniu, w duchu przyznając jej rację.
Mężczyzna nie wydał się jednak zaskoczony takim obrotem spraw,
jakby doskonale wyczuł intencje dziewczyny. Pożegnania należały
do jednych z najtrudniejszych momentów w życiu i często nie
wymagały żadnych słów. Rozsiadł się więc wygodniej w fotelu,
podparł brodę na splecionych dłoniach i wbił wzrok w kunoichi. —
Czy coś od nich wyciągnięto? Od tych z Dozu? Jakiekolwiek
informacje, które mogłyby...? — Natychmiast urwała zdanie,
widząc smętne spojrzenie Hokage. Kiedy zaś przerwała i nadal
siedział bez słowa, a oczy spuścił w dół, nawet nie dopytywała.
— Będziemy próbować.
— Zostały mi raptem dwie
godziny — wcięła się. — Nawet jeżeli cokolwiek od nich
wyciągnięcie, nie starczy już czasu na przyrządzenie antidotum,
jeżeli takowe w ogóle istnieje.
Kiedy ostatni raz rozmawiała
w tym gabinecie z byłym mistrzem, dostarczono jej najpiękniejszą
od miesięcy informację — o powrocie Sasuke. Tego dnia natomiast
nie usłyszała nic, co mogłoby ją jakkolwiek pokrzepić, a w tym
przypadku milczenie było piekłem. Sakurze pozostało już tylko
modlenie się do dawno zapomnianych bogów i nadzieja na to, że
Unmei przychylnie pokieruje jej losem.
W głębi serca wciąż
liczyła na to, że zostanie ósmą osobą, choć zarazem z
każdą kolejną sekundą wątpiła coraz bardziej.
— Mam prośbę,
Kakashi-sensei.
Zgodził się. Bez pytań. Bez
sprzeciwów. Uszanował życzenie Sakury, wydał pozwolenie i
udzielił jeszcze kilku niewielkich informacji.
Kiedy wychodziła, rzuciła
tylko:
— Dziękuję za wszystko.
Do kolejnej godziny zostało
zaledwie siedem minut, a tyle wystarczyło, żeby z biura Hokage
przedostać się do zakładu karnego. Tam spotkała Ibikiego Morino —
prowadzącego jak dotąd nieudane przesłuchania członków Dozu.
Wpuścił ją za okazaniem stosownego świstka.
— Z Asuką Hattori proszę.
Sakurze już dawno tak bardzo
nie łomotało serce.
K O N I E C G O D Z I N Y C Z W A R T E J
Od autorki:
Tum-dum-dum. No to szykuje się konfrontacja. Jak myślicie, Sakurze
uda się coś wyciągnąć? Może znajdzie sposób, żeby pozbyć się
trucizny, hyyym? Albo nie. Hyhy. Któż to wie?
PS Powiem Wam, tak w
tajemnicy, że imię Asuka wcale nie przez przypadek kojarzy się z
pewnym pięknym polskim określeniem. ;)
Sasuke jest taki Sasukowaty... nie da wysłuchać. Tekst, że zobaczą się później. Co ja gadam! Zobaczy oczywiście - w trumnie.
OdpowiedzUsuńNo i ciekawa jestem tej rozmowy Sakury z tą Asuką (chociaż z tym imieniem się wpasowałaś w moją ulubioną zawodniczkę WWE - jest nieprzewidywalna i szalona delikatnie ujmując).
Wiesz co...
OdpowiedzUsuńJak ja tak słuchałam tego durnia, Sasuke, to aż sobie pomyślałam, żeby ta Sakura faktycznie sobie, kurna, umarła! A tak o, żeby mu było cholera raz jeden w życiu głupio!
O ile by się tym przejął, fakt faktem.
No ale jednak
Dałoby mu to po nosie!
Zasrane Uchiha. Jakby to dziadostwo nie mogło być choć cień milsze! Tylko trochę, przecież nikt mu nie każe od razu podskakiwać pod tęczą. No ale nie. Po co.
Lepiej być chujem xd
Ale on mnie denerwuje no xDD
Dobra. Nie ważne - to ja zaspamiłam ci całego wattpada. Trochę mi wstyd. Trochę.
No i czekam na kolejna godzinę.
Tym razem nie przeoczę! ;)
Pozdrawiam.
Temira
TEN DOPIS OD AUTORKI ♥
OdpowiedzUsuńLECĘ CZYTAĆ DALEJ